Zapraszamy do wysłuchania pieśni.
Goście uczestniczyli na nabożeństwie 1 marca 2015.
„Od tej pieśni zaczęli swoje świadectwo bracia i siostry z Pierwomajska, ze zboru „Odrodzenie”. Mówili o wojnie ale przede wszystkim o Bogu, o wierze, o nadziei, o mocy płynącej z zaufania Jezusowi. Tylko i wyłącznie z tego powodu, że powierzyli swoje życie Jezusowi, mogą teraz służyć tym wszystkim którzy stracili nadzieję, radość i pokój. Oni niosą im to czego potrzebują, jedzenie, nadzieję i wiarę
Wczoraj(tzw. 1 marca 2015) w naszym zborze gościła 7-osobowa grupa wierzących ludzi ze zboru baptystów w Pierwomajsku. To około 40-tysięczne miasto we wschodniej Ukrainie, w obwodzie ługańskim. Pod koniec kwietnia 2014 r. opanowali je Rosjanie (nie piszę „separatyści”, bo to przyjęcie wygodnej dla Moskwy optyki wydarzeń: „miejscowa ludność walczy o swoje prawa z ukraińską juntą w Kijowie”; do tej kwestii jeszcze wrócę).
Najpierw pokrótce przedstawię ich opowieść na temat wydarzeń ostatniego roku. To świadectwo z pierwszej ręki. Nie relacja dziennikarzy czy polityków (którym słusznie lub nie można zarzucić uprawianie propagandy), ale ludzi tam żyjących, na oczach których działy się te tragiczne wydarzenia, które my oglądaliśmy jedynie w telewizji lub w internecie.
W tym mieście żył i działał ponad 300-osobowy zbór. W 1998 r. własnymi siłami zbudowali okazały kościół, architektonicznie nawiązujący nieco do prawosławnych cerkwi. Były dwa chóry, dwa zespoły muzyczne, dobrze rozwinięta praca wśród dzieci i młodzieży, ośrodek dla narkomanów i alkoholików, wiele działań charytatywnych. Karmili głodnych, rozdawali potrzebującym odzież i jedzenie – zebrało się tego kilkanaście wielkich ciężarówek. Jako że Pierwomajsk nie był bogatą miejscowością, ludzi w trudnej sytuacji bytowej nie brakowało.
Dziś po tym wszystkim zostały tylko zdjęcia i wspomnienia. Kiedy wiosną 2014 r. w Donbasie pojawili się separatyści, baptyści z Pierwomajska (i wielu innych miejscowości, które tamci zajęli), wiedzieli, że muszą uciekać. Niedwuznacznie dawano im do zrozumienia, że są zdrajcami i amerykańskimi szpiegami (po części dlatego, że jeden z liderów Majdanu, Ołeksandr Turczynow, w 2014 r. przewodniczący Rady Najwyższej Ukrainy i do czasów wyboru Petra Poroszenki, czasowo pełniący obowiązki prezydenta Ukrainy – jest baptystą). Nieliczni, zostawiając swoje domy, wyjechali z Pierwomajska zaraz w maju i czerwcu. Pastora zboru trzeba było wywieźć w ukryciu – znalazł się na liście proskrypcyjnej. Większość wierzących opuściło miasto (i rozproszyło się po różnych częściach Ukrainy) pod koniec czerwca, już po tym, jak jego separatystyczny mer na publicznym wiecu wezwał mieszkańców do spalenia baptystom kościoła. Miejscowi ludzie, którzy znali ich z zaangażowania na rzecz biednych i uzależnionych, nie dali się wmanewrować w ten pogrom. Kościół ocalał. Do czasu.
Miasta przed wojskami ukraińskimi bronili rosyjscy Kozacy, którzy przybyli zza wschodniej granicy. Pomimo ciężkich walk, jakie od czerwca toczyły się o Pierwomajsk, kościelny budynek stał niedraśnięty żadnym pociskiem artyleryjskim czy rakietowym. 16 sierpnia, zaraz po tym, jak Rosjanie odzyskali panowanie nad miastem, podpalili kościół. Zwyczajnie, oblali go benzyną i podpalili. Jakimś cudem przyjechała jednostka miejscowej straży pożarnej (bo to, że mieli jeszcze działający wóz strażacki wraz z załogą zakrawało na cud). Kiedy chcieli przystąpić do działania, zobaczyli skierowane na siebie lufy rosyjskich karabinów: Albo odjedziecie, albo strzelamy – usłyszeli. Odjechali. Pożar bez przeszkód dokonał swego dzieła zniszczenia. Człowiek, który to opowiadał, co rusz przerywał, bo łzy napływały mu do oczu. Oglądając zdjęcia spalonego kościoła, po tym, jak widziało się wcześniejsze fotografie pokazujące rozradowanych ludzi, podczas ich uroczystości, spotkań, działań – trudno było pozostać niewzruszonym. A co dopiero, kiedy – jak on – ma się przed oczami nie tylko nieruchome obrazy, ale poruszających się ludzi, odgłosy muzyki, modlitw, które zostały zastąpione swądem spalenizny, dojmującą ciszą i obrazem spustoszenia.
W Pierwomajsku zostali w większości tylko ci, którzy albo byli za starzy i zbyt słabi, by podróżować (wielu ludzi opuszczało miasto pieszo, z minimum rzeczy, jakie zabrali ze sobą), ci którzy nie chcieli zostawić swoich bliskich, których nie mogli zabrać, a wreszcie tacy, którzy zwyczajnie nie mieli gdzie pójść. I ci zwyczajni ludzie, w podeszłym wieku, najsłabsi, z miejsca zaczęli się rozglądać za takimi – sąsiadami czy nieznajomymi – którzy potrzebowali pomocy. Pewna wierząca siostra zajrzała do swego sąsiada, którego już od paru dni nie widziała. Okazało się, że skończyły mu się zapasy jedzenia, a był zbyt słaby, aby wyjść z domu. Nakarmiła go tym, co miała, zwiastowała mu Ewangelię i doprowadziła do wiary w Chrystusa. Trzy dni później starszy człowiek już nie żył.” ~ Artur Grybek